Dziś jest 2024.03.19 wtorek
 
 aktualności
 misja Bijsk
 perelki
 fotografie
 historia
 przewodnik
 wyprawy
 strefa audio
 strefa VIDEO
 kontakt
 wsparcie
 ogloszenia
 linki
 
 

 

 

o.Andrzej Obuchowski
659301 Region Altai,
Biysk-1 Box-5, Russia

catholic@misja-bijsk.org
webadmin@misja-bijsk.org

 

 
Plebania z kościołem jest dość pokaźnych rozmiarów (12x18 m, 9x15 m). Jeden z sąsiadów zapytał się, dlaczego taki wielki dom buduję, skoro mieszkam sam. Zażartowałem, że kiedyś na emeryturze zamieszka tutaj papież ze świtą, bo bardzo lubi zdrowe powietrze. Nie trzeba było długo czekać, żeby doświadczyć, jak ta wiadomość szybko rozniosła się po Bijsku.
Podobnie jak wcześniej z s. Kler bywały zabawne sytuacje w komunikacji po rosyjsku, podobnie jest teraz z Koreankami. Wybierając się raz na zakupy młodsza siostra Agnesa (ja mówię do niej Agnieszka) poprosiła, abym kupił świeże „ogórcy”. Tak też zrobiłem. Wybrałem dwa wielkie szklarniowe „ogórcy’ (ogórki) i przywiozłem do domu. Kiedy wręczałem, siostra była skonfundowana. Potem wyszło, że chodziło o niemrożone „kurycy” – czyli kurczaki.
W niedzielę jadam obiady u sióstr. Przed wyjściem z plebani dzwoni do mnie przełożona i prosi, abym zabrał „otkrytkę z krestikom” (widokówkę z krzyżykiem). Ponieważ zbliżała się Środa Popielcowa, pomyślałem, że chcą coś do dekoracji kaplicy na Wielki Post. Powybierałem więc z tuzin różnych kartek. Kiedy je im pokazałem, podziękowały, że przyniosłem. A potem poprosiły, bym pozakręcał śrubki w pokrywkach od garnków „otwiortką z krestikom” – czyli śrubokrętem krzyżakowym.
Wracając w listopadzie do Rosji zatrzymałem się na kilka dni u rodziny na Białorusi. W Grodnie odprawiałem Msze św. po polsku. Przedstawił mnie podczas liturgii miejscowy proboszcz i powiedział, że pracuje na Syberii. Wychodząc z kościoła usłyszałem rozmowę dwóch pań:
- To chyba batiuszka był, bo przecież z brodą, jak nie nasi. W dodatku z Rosji. Ale pacz pani, jak ładnie po polsku mówił. Nawet akcentu nie było słychać.
Zostaliśmy zaproszeni z nauczycielem do jednej ze szkół na spotkanie z młodzieżą. Dziennikarka miejscowej telewizji, nie bardzo wiem skąd, zebrała informacje o obecnych, co potem podała w reportażu. Bijczanie usłyszeli w nim, że miejscowy proboszcz jest absolwentem Watykanu i pracuje tam jako redaktor gazety.
Koreanki na ulicach miasta były zaczepiane nie tylko wzrokowo, ale chętnie ludzie pytali się skąd są i jakiej narodowości. Wchodząc na dworzec autobusowy rzuciło się do nich kilku kierowców prywatnych taksówek, że zawiozą je do Barnaułu za "tanie pieniądze". Oczywiście pieniądze miały być nie małe i wielokrotnie przewyższały wartość biletu. Kiedy grzecznie dziękowaliśmy za ten akt zainteresowania - prawie wszyscy odeszli. Jeden zaś jegomość nie ustawał i dalej wychwalał swój pojazd, komfortowe warunki jazdy itd. Był bardzo natrętny. W końcu odciągnąłem go za rękaw na bok i szepnąłem na ucho:
- Lepiej nie machaj tak tutaj rękami. One są instruktorkami karate z jednego bardzo znanego klasztoru w Korei. Sam widziałem, co zrobiły z takim, co im wszedł w drogę. Więc jeśli nie chcesz się wstydzić przed swoimi, jak wylądujesz na ziemi - lepiej odejdź.
Kierowca przełknął ślinę i posłuchał rady.
Wiosną tego roku robiliśmy drobne prace spawalnicze. Jak się potem okazało, trzeba na nie posiadać specjalne pozwolenie, inaczej nakłada się karę. Ja o pozwoleniu nic nie wiedziałem i naprawialiśmy starą przyczepę. Ktoś "życzliwy" poinformował o tym energetyków, którzy szybko się zjawili i wypisując protokół nałożyli karę, po czym odłączyli dom od prądu. Następnego dnia skruszony już siedziałem w gabinecie kierownika nadzoru wyjaśniając sytuację. Zapłaciłem nałożoną karę. Aby na nowo podłączyć prąd, potrzeba było tego samego inspektora, który go odłączył. On zaś był poza Bijskiem. Obiecano zrobić to niezwłocznie, kiedy się tylko pojawi. Następnego dnia także już go nie było w biurze. A nawet za trzy i cztery. Każdego ranka udawałem do nich – ale bez rezultatu. Akurat przyjechały Koreańskie siostry. Długo nie myśląc zapakowałem je do samochodu i zawiozłem do elektryków. Tam znalazłem odpowiednią personę i przedstawiłem im „zagraniczną delegację” Powiedziałem, że jeszcze siostry mają się spotkać w administracji miasta z merem i załatwić kilka spraw. Tylko mi przykro, że wywiozą złe wspomnienia, bo nawet nie mogę ich poczęstować herbatą pozostając dalej odcięty od prądu. Kierownik udając swoje zdziwienie, że jeszcze nie wykonano jego polecenia, sięgnął po telefon. Kiedy dojeżdżaliśmy do domu na słupie pracowali elektrycy łączący na nowo przewody…
Wiem jak wiele osób skarży się w Polsce na biurokrację. Wiec proszę posłuchać krótkiej opowieści o naszej. Szykując swój dom na sprzedaż musiałem otrzymać nowe dokumenty od nadzoru elektrycznego. Zatem zjawiłem się w „Altaj-energo”. Z gabinetu nr 7 zostałem wysłany do 9 po odpowiedni dokument. Na miejscu nie można go było wypisać i musiałem przyjechać po tygodniu. Gdy się zjawiłem 7 dni później, okazało się, że aby nabrał moc prawną musi upłynąć 10 dni. Zatem 3 dni później byłem w gabinecie nr 9. Pani sprawdziła moje dane paszportowe, czy nie podszywam się pod penitenta. Wyciągnęła kartkę A4, odcięła jakiś centymetr. Okazało się, ze z tym paseczkiem muszę pojechać do innego miejsca i zapłacić w kasie 18 rubli (jakieś 1,6 zł). Zatem udałem się w drogę i po 15 minutach byłem przed kasą. Nie było to jednak takie proste, bo najpierw powinienem wypisać w gabinecie nr 3 odpowiedni dokument na zapłacenie – co po 25 minutach zrobiłem (panie były złe, bo nie znałem swojego nr ewidencyjnego i musiały szukać w grubych teczkach). Z owym dokumentem zjawiłem się znowu w kasie, skąd mnie wysłano do „buchalterii”. Tam mnie wpisano do rejestru, odnotowano nr dokumentu i odprawiono do kasy. W kasie był problem z wydaniem dwóch rubli, bo pani akurat ich nie miała i za żadne skarby nie chciała oddać rachunku opłaty, bo można ją będzie posądzić o łapówkarstwo. W końcu pożyczyła 2 ruble od koleżanki oddała zaświadczenie i ja wróciłem do pierwszej instytucji i stałem już w ogonku do gabinetu nr 9. Gdy przyszła moja kolej, z uśmiechem opowiadałem ile czasu zajęło mi opłacenie dokumentu i ile musiałem odbyć wizyt. Pani była wyrozumiała, oddała mi dokument krótszy o 1 centymetr a ja naiwny ruszyłem do wyjścia. Już w drzwiach przeczytałem: ”Aby otrzymać przedłużenie pozwolenia na korzystanie z energii elektrycznej powinienem: a. podpisać nową umowę z „Altaj-tech-nadzorem”, b. w „Altaj-snabrzeniu” przeprowadzić nowe badania laboratoryjne na oporność, zaziemlenie i stan techniczny bezpieczników (kasa znajduje się w budynku obok). W „aa” oddać do zbadania licznik (płatne –gabinet nr 6, umówić się z elektrykiem, który może zerwać pląbę i potem ją założyć – odpowiednie papiery i umowa na transport – swój dojazd, czy samochód klienta –zapłacić w buchalterii); w „bb” wykazać brak długu w opłatach” (komputer był martwy, brak prądu w biurze); w „cc” zatwierdzić wszystkie źródła poboru energii i oddać do „aa”. Z tymi dokumentami stawić się znów w „Altaj-tech-nadzorze” po czym wrócić do gabinetu nr 7. Już jest sukces, po 2 miesiącach osiągnąłem 50% wymaganych zaświadczeń. Po drodze okazało się, że podłączyłem na bramie wjazdowej dwie lampy oraz na werandzie i nad garażem – co nie jest ujęte w planach. Więc albo je odłączę i zdemontuję, albo zrobię nowe plany. A żeby je otrzymać, muszę najpierw w „Altaj-tech-nadzorze” zlecić zrobienie nowych planów (gabinet 17) i opłacić w kasie, w „dd” zatwierdzić wszystkie źródła poboru energii z uwzględnieniem nie ujętych i oddać do „aa”, a potem… Szczęść Boże Wszystkim!
Z Nowosybirska, gdzie pracuje w redakcji gazety diecezjalnej, jest 365 km. Na tej przestrzeni pogoda potrafi się zmieniać kilka razy. Wracając kiedyś samochodem trafiłem w Nowosybirsku na odwilż połączoną z opadami obfitego, mokrego, śniegu. Musiałem jechać ok. 40 km na godzinę, często czyścić szybę itp. Wtedy jechałem dwa razy dłużej niż normalnie i sama droga mocno wymęczyła. Dopiero jakieś 70 km przed Bijskiem temperatura była poniżej zera i dobra, sucha nawierzchnia. Wjeżdżając do miasta strasznie zabrudzonym samochodem (ktoś, kto wymija ciężarówki wie, co to znaczy), zostałem zatrzymany przez patrol milicyjny. Tutaj wciąż są stałe takie punkty nazywane DPS („dorożno-patrolna slużba” – tzn. patrol drogowy). Zostałem zaproszony do komisariatu, gdzie sierżant wyciągnął blankiet mandatu i poinformował, że karze mnie za jazdę brudnym samochodem. Na nic zadały się tłumaczenia, że wcześniej padał śnieg i to z powodu ciężkiej drogi. Kiedy już zabrał się do wypisywania dokumentu, wyciągnąłem telefon i udając, że nabieram numer, zacząłem monolog z głuchą słuchawką.
- Hallo, milicja? Proszę mnie połączyć z komendantem? Tu sierżant wzmocnił słuch i ręka zawisła mu nad blankietem.
- Dzień dobry P.P. Chciałem się dowiedzieć, czy w tej części kraju można jeździć brudnym samochodem podczas trudnych warunków pogodowych. Bo sierżant…
– tutaj zawiesiłem na chwilę głos i zwracając się do milicjanta: – Jak wasze nazwisko, bo zapomniałem?
Skonfundowany milicjant zamarł, pióro upadło mu na arkusz papieru i wyraźnie miał trudności z mową.
- a za chwilkę do was oddzwonię, jak wyjaśnię całą sprawę – powiedziałem jakby na zakończenie rozmowy.
Milicjant zmieszany przez chwilę badał mnie wzrokiem, wyraźnie szukając rozwiązania i na koniec oddając dokumenty rzucił:
- Dzisiaj zrobię wam tylko ustne pouczenie!
Podczas wizyty sióstr przekazaliśmy sobie wizytówki. Przełożona patrząc na nazwisko zapytała, z jakiego zgromadzenia jestem. Odpowiedziałem, że jestem normalnym księdzem. Dopisała więc poniżej – „normalny ksiądz”.
Swego czasu nie przyjęto Ance trzy razy pod rząd dokumentów na "kartę stałego pobytu" w Rosji. Za każdym razem znajdowano jakieś tam błędy. Trzeba był interweniować. Ubrałem się w podarowany mundur policyjny, na głowę założyłem beret harcerski z lilijką. Pod pachą wisiała saszetka z dokumentami napominająca nieco kaburę. Głośno stąpając po betonowym korytarzu przeszedłem obok długiej kolejki petentów. Tłum nawet nie protestował (średnio Anka zawsze czekała ok. 4 godzin). Po wejściu do gabinetu szarmancko zagadnąłem, dlaczego takie problemy.
Pani major jakby nieco stopniała w swoim krześle. Potem z wyszukanym uśmiechem powiedziała: -Wy dzisiaj tak oficjalnie... Zaraz poprawimy dokumenty. I zaczęła kreślić w podaniach poprawki. Po trzech minutach przyjęto wszystkie formularze.
Moi znajomi zabrali mnie na zimowe wędkowanie. Przy słonecznej pogodzie, siedziałem nad zamarzającym ciągle otworem (było -30) marząc o "taaaaaakiej" rybie. Wieczorem, kiedy marzenia zmaterializowały się pod postacią pięciu niewielkich okoni moi towarzysze zawyrokowali: pewnie to były niewierzące ryby.
Jeden z sąsiadów zapytał się kiedyś, gdzie tam moja żona. Kiedy próbowałem wytłumaczyć, że katoliccy księża się nie żenią, ten z oburzeniem stwierdził:
–Mieszkać w tak wielkim domu bez żony to nie możliwe. Musi ktoś gotować, prać, doglądać ogrodu. My tu już z sąsiadami znajdziemy baciuszce pracowitą dziewczynę.
Kiedyś wracając z wiosek skrociłem sobie drogę powrotną do domu wybierając leśny trakt. Po przejechaniu kilkunastu kilometrow nagle w lesie zrobiło się bardzo jasno. Myślałem, że to niezaznaczona na mapie wioska. Drogę zamknęła mi wielka brama a zdziwieni żołnierze zsunęli z plecow karabiny na moje powitanie. Nie miałem jednak ochoty na dyskusję i czym prędzej oddaliłem się w przeciwnym kierunku.
Anka wybrała się na zakupy do sklepu. Wspominając brak cukru poprosiła o jeden worek. Wielce zdziwiona zobaczyła po chwili sprzedawczynie wleczącą po ziemi 50-cio kilogramowy worek, która zasapana rzuciła:
-Jest jeszcze 70-cio, ale już pani sama weźmie...
Kupowałem coś w sklepie w Nowosybirsku. Po zamówieniu rzeczy sprzedawczyni triumfalnie oznajmiła:
- A ja od razu zrozumiałam, że wy nie "nasz"!
- Tak, to prawda - potwierdziłem. Ja z Bijska
.
Do ustawienia nowych rur dla szamba potrzeba było dźwigu i ciężarówki. Po wykonanej pracy obaj kierowcy przechadzali się po terenie i jeden do drugiego na koniec zagadnął:
- On nie może być Ruski. Tu taki porządek...