Wracając z urlopu z Polski pod koniec października z dużym niepokojem czekałem na rosyjską kontrolę graniczną...
Sześć przypadków wydalenia katolickich księży z Rosji - w tym pięciu Polaków - niczym miecz Demoklesa
zawisło nad nami. I chociaż w Bijsku mogę mówić o dobrych relacjach tak z milicją, jak i z administracją miasta,
to jednak ogólno-rosyjska atmosfera antykatolicka mogła wytypować kolejną ofiarę.
Pogranicznik przyglądnął się uważnie mojej rosyjskiej wizie i zapytał:
- A co to tam Polak szuka na Syberii?
- Zakochałem się w takiej jednej i chciałbym tam wrócić - odpowiedziałem niedbale próbując zatuszować wibrujący niepokojem głos.
- Noooooo -zaciągnął żołnierz uderzając paszportem o dłoń, równocześnie patrząc na mnie z przymrużeniem - zobaczymy, czy można wam pozwolić na to.
Minęły bardzo długie trzy kwadranse, które próbowałem zapełnić południową modlitwą brewiarza,
czytaniem gazety i rozmową z moim współtowarzyszem podróży. Wszystko jednak było kamuflowaniem strachu,
który przybijał straszna kartą, z napisem: "A co, jak nie pozwolą?" W końcu zjawił się i dalej uderzając
paszportem o dłoń rzucił ni to ironicznie, ni to od niechcenia
- Na ten raz jeszcze wam pozwalamy wrócić do swojej miłości.
Odetchnąłem z ulgą. (Dla niewtajemniczonych - "parafia" jest rodzaju żeńskiego).
Ale wracając do Bijska czekała mnie jeszcze jedna próba. Na milicji, gdzie zawsze muszę oddawać
wizę wjazdową do Rosji a w zamian otrzymuję "dokument stałego pobytu"
(rodzaj polskiego dowodu osobistego dla obcokrajowców) - nie znaleziono go.
Gdzieś się zawieruszył i kazano mi przyjść za tydzień. Po tygodniu milicjantka przeszukała wszystkie teczki,
książki meldunkowe, książki ubiegających się o wyjazd - i wzruszyła ramionami.
- Nie znaju, gdzie on. Prijditie za dwie niedielki.
Od tego dnia bardzo wiele myśli kłębiło się w mojej głowie. Możliwe, że służba bezpieczeństwa zatrzymała u siebie,
ktoś z "góry" podpowiedział ideę zgubienia albo prawosławni bracia przyczynili się do wyeliminowania konkurencji.
Powiadomiłem o tym biskupa i cierpliwie czekałem.
W wyznaczonym czasie stawiłem się w biurze paszportowym. Tym razem urzędniczek było więcej i dokładniej przeszukano
cały gabinet. Kilkakrotnie dzwoniono do "naczelniczki" z prośbą o konsultacje, co mogło się stać z moim dokumentem.
Udając spokojnego rozważałem wszystkie warianty tego przypadku. Nie mając "wida na żytielstwo" znajdowałem się
nielegalnie na terenie Rosji już od trzech tygodni. I przy byle jakiej kontroli milicyjnej nie posiadając go,
mógłbym zostać deportowany. Tak więc napięcie rosło. W końcu otworzono jakąś przypadkową księgę, gdzie spokojnie
sobie leżał mój dokument jako ... zakładka.
- A, przepraszam was - powiedziała z rozbrajającą szczerością pani major - ja wtedy coś wypisywałam i nie
miałam nic innego pod ręką, więc założyłam waszym dokumentem. Bardzo proszę, oto on.
Ot, i tak prosto. Prawda?
Jeśli zatrzymać się przy temacie antykatolickości w Rosji, to trzeba z przykrością stwierdzić, że trwa on dalej.
Na początku grudnia urzędnicy moskiewscy przygotowali dla parlamentu dokument o organizacjach ekstremistycznych
w Rosji. Na pierwszym miejscu wymienia się tam Kościół Katolicki. Na ostatnim są tam wymienieni ekstremiści
islamscy (czeczyńscy). Nie trzeba tłumaczyć, że to ma ogromny wpływ na samopoczucie naszych parafian
jak również rzutuje na naszą opinię. Wielu z nich na nowo zaczęło się ukrywać z swoim katolicyzmem.
Wszak okres prześladowań to jakby dzień wczorajszy. I chociaż moi parafianie dzwonią rankiem w niedziele,
że mróz wielki, że ktoś się z nich przeziębił i nie może przyjść, to wiem, że jest jeszcze inna przyczyna
ich absencji. I trudno się dziwić tym, którzy dziesiątkami lat żyli w nieustannym strachu prześladowań i szykan.
Lata terroru zrobiły swoje.
Zaraz po powrocie z urlopu odwiedziłem jednego Polaka w Bijsku. Wcześniej prosił mnie, abym w Polsce znalazł
jego braci i siostrę. Przez dwanaście lat nie korespondowali ze sobą. Znalazłem nowe adresy, napisałem listy
podając polski telefon. Prosili, abym choremu pomógł i przekazał informacje, jak mogą pomóc.
Przyszedłem do niego, aby opowiedzieć o tym. W czasie mojej nieobecności stan jego bardzo się pogorszył.
Tylko czasami reagował przytomnie opadając potem w ciężki sen. Umówiłem się na kolejne spotkanie za trzy dni.
Ale już następnego ranka zadzwoniła żona, że stan jeszcze bardziej się pogorszył. Zabrałem ze sobą oleje święte
i poszedłem do nich. Chory był już nieprzytomny. Warunkowo go ochrzciłem, udzieliłem namaszczenia i rozgrzeszyłem
na "godzinę śmierci" (odpust zupełny). Kilka godzin później zadzwoniła żona z informacją, że skonał.
Kiedy to opowiadałem jednemu z moich starszych parafian użalając się trochę,
że tak mało osób przychodzi mimo wszystko na niedzielne nabożeństwa, on odpowiedział:
- Myśli ojciec o tłumach, a może jesteście tutaj po to, aby ratować takich nielicznych, jak ten,
któremu Miłosierdzie Boże pozwoliło ujść z życia z przyjętymi sakramentami.
Sam powrót do parafii tym razem był podszyty już innymi uczuciami. Nie wracał człowiek z przeświadczeniem,
że trzeba pilnie zalepić dziury w dachu przed jesiennymi deszczami, albo przepchać kanalizację,
czy też pilnie zakupić materiały budowlane. Teraz wracało się do domu, który czekał na swojego gospodarza.
I można było od razu pogrążyć się w cieple jego ścian.
Wyremontowana kaplica i plebania stwarza też komfort pracy. Teraz wyjeżdżając na wioski nie jedzie się pod presją,
że coś nie będzie skontrolowane i zrobione byle jak. Wracając z punktów misyjnych wraca się do domu.
A to widzę bardzo ważne.
Od jesieni na misji w Bijsku pracujemy już w dwójkę z siostrą Klarą (dla przypomnienia rodowita Afrykanka,
chociaż biała). Ania musiała nas opuścić z powodów rodzinnych i chyba już nie wróci.
Szkoda, bo ludzie się przyzwyczaili i katecheza zaczęła przynosić płody. A teraz na nowo trzeba budować to,
co się już osiągnęło. Siostra Klara nie włada jeszcze rosyjskim. Stąd uczy się języka a sama wykłada angielski
w naszej szkółce niedzielnej. Szybko jednak robi postępy. I tylko jeśli trzeba coś dokładnie wytłumaczyć używamy
niemieckiego. Przyszło i mi zrobić repetycję z języka obcego.
Dla siostry największą niespodzianką był wielki śnieg (nie taki już wielki tak naprawdę, raptem około metra).
Widziała go drugi raz w życiu. A kiedy ulepiłem bałwanka - kazała się sfotografować i wysłała do swoich sióstr
w RPA z dokładną informacją, co to jest i jak się go robi. Afrykańskie siostry spytały, czy to wszystko na dworze,
czy może w jakiejś chłodni... Podpowiedziałem, żeby napisała markę lodówki - "Syberia-lux".
Dla siostry też zupełnie czymś nowym była choinka, sianko pod obrusem na wigilię (omal mnie posądziła o
jakiś szamańskie obrzędy), jak w końcu sama wieczerza wigilijna z przełamaniem opłatka.
Na tą okazję w dobrej intencji zakupiła przedniego mięsa na gulasz i dzban czerwonego wina.
A kiedy jej powiedziałem o postnych potrawach i abstynencji wigilijnej - patrzyła z wielkim niedowierzaniem.
Trafiła kosa na polski kamień.
Sama jednak wieczerza bardzo jej się podobała, jak również i to, że zgromadziliśmy niemal wszystkich parafian.
Przed samą pasterką młodzież pokazała spektakl kukiełkowy. Tak naprawdę był to "teatr cieni",
gdzie dekoracje wykonała z młodzieżą nasza siostra. I muszę przyznać, że były imponujące i zaproponowałem,
aby spektakl pokazać także w innych parafiach naszego dekanatu.
Z Polakami mieszkającymi w Bijsku spotkaliśmy się 27 grudnia już w wynajętej sali.
Bo przyszły tłumnie dzieci i byśmy się w naszej salce nie pomieścili.
A tam były jasełka (po polsku), konkurs na najlepsze danie świą-teczne (wygrały zrazy),
recytacja polskich wierszy (były też i rosyjskie), paczki dla dzieci (i mnie się dostało!)
i dużo, dużo innych ciekawostek. Ja tam też byłem, miód i wino piłem.
Na koniec w pląsy niewiasty porwałem i przednio się wyhasałem.
Potem jedna z nowych osób, pierwszy raz uczestnicząca w spotkaniu polonijnym, powiedziała parafiance:
- No, wasz batiuszka to taki kozak.. Muszę przyjść na wasze nabożeństwa.
Chciałbym ten list zakończyć podziękowaniem dla tych wszystkich, którzy przez ostatnie pięć lat
towarzyszyli mi w pracy misyjnej duchowo i pomagali materialnie.
Dzięki Wam mogę kroczyć po syberyjskiej ziemi i siać ziarna ewangelii.
Na nadchodzący Nowy Rok życzę błogosławionych dni, pełnych zaufania do Tego, który dzierży nasze
losy w swoich rękach...
|