Pewnie to już z 4 lata temu do Bijska zawitali dziennikarze pewnych warszawskich gazet.
Kilka dni gościli na misji robiąc codziennie wypady do miasta w poszukiwaniu zdobyczy dla
swoich fotograficznych polowań. Potem wieczorem, przy ognisku, opowiadali z wypiekami swoje wrażenia.
Jak to się udało sfotografować w centrum miasta babcię wypasająca kozę na trawniku,
młodą sprzedawczynię w sklepie z pełnym „kompletem” złotego uzębienia, spacerujących po mieście weteranów
wojny z taką ilością orderów, że nie powstydziłby by się nimi nie jedno muzeum. Słuchałem ich z dziwnym poczuciem,
że zupełnie nie podzielam odkryć. Na to jeden z obecnych Sybiraków mi powiedział – Bo wy już obrusieli u nas otiec,
a dla nich to wsio zdrugowo mira.
(PS. Dla nie paniawszych – obrusieć – przyzwyczaić się, asymilować)
Istotnie, coraz bardziej przyzwyczaja się człowiek do tutejszego życia. Do miejsc, ludzi, przyrody.
Do tego wszystkiego, co wokół. Chociaż każdego miesiąca jest tyle nowych wydarzeń,
spotkań, zjawisk – że nie można mówić, iż wszystko już znane i coś się zaczyna powtarzać.
Kiedy piszę te słowa (początek grudnia), za oknem wciąż pada śnieg. Zasypał swoim białym,
nieskalanym płaszczem syberyjskie przestrzenie. Dał też już popalić, bowiem w ciągu dwu dni spadły miesięczne normy.
A kiedy zerwał się wiatr – odśnieżaniu nie było końca. Ale o tym może innym razem.
Muszę przeprosić za swoją absencję piśmienniczą. Biorę to sobie do serca i będę chciał poprawić się z niej
w nowym roku. Żeby, więc od razu przejść do większych konkretów – dotkniemy tematu nauczycielskiego.
Jak już wcześniej wspominałem, przez rok z powodu absencji nauczyciela musiałem uczyć nasze dzieci
i młodzież j. polskiego a czasami historii oraz geografii. Zajęcia odbywały się
regularnie – średnio 4 godziny tygodniowo. W ciągu dziesięciu miesięcy grupa nieco stopniała,
a kurs ukończyło ostatecznie 17 osób. Wśród nich było dwóch abiturientów polskiego pochodzenia,
którzy chcieli dostać się na studia do Polski. I na 100% kandydatów – po pomyślnym zdaniu
egzaminu – 100% dostało się. Szef komisji egzaminacyjnej mocno nie dowierzał, kiedy usłyszał,
że ich edukacją zajmował się proboszcz z Bijska. (Tak, tak – nawet w tym momencie się nie zawstydziłem,
a wyżej zadarłem nos.) Mam nadzieję, że będą mieli łatwiejszy start w życiu, niźli po miejscowych uczelniach.
Pan Bóg postawił też na naszej drodze nowych kandydatów do wspólnoty parafialnej.
Po rocznym kursie przygotowawczym (katechumenat) i egzaminie zostały ochrzczone cztery osoby,
a dwie inne złożyły przyrzeczenia wiary. Uroczysta konwersja odbyła się w Wielki Czwartek,
a chrzest w Wielką Sobotę. Jeśli więc pokusić się o małą statystykę – to nowa,
obfita cząstka w naszej misji. Ile jednak trzeba lat, aby „obrusieli” w katolicyzmie na dobre?
Ile trzeba im przejść zwycięsko przez labirynt pokus, zwątpień, zniechęcenia? Ile trzeba stanowczości,
aby słysząc wśród otoczenia tak wiele nieprawdy o naszym Kościele nie zwątpić – a trwać i zakorzeniać się.
Smutnym faktem jest stała wrogość hierarchii prawosławnej wobec nas. Ciągłe ataki w prasie i telewizji
z oskarżeniami o prozelityzm paraliżują jakąkolwiek współpracę. Nawet na prowincji, takiej jak nasza,
księża unikają oficjalnych spotkań. Pewnego dnia usłyszałem na obchodne od batiuszki: - Proszę nie mówić nikomu,
że ojciec był u mnie. A to spotkałyby mnie duże nieprzyjemności ze strony moich kolegów i nie tylko.
Stąd z rzadka, po zmroku, na misje przy Tvierskoj 3 zachodzą księża, którzy mieszkają w promieniu 500 m ode mnie.
Jeśli więc nie chcecie im zaszkodzić – też nikomu o tym nie mówcie.
Do końca lipca współpracowałem z nasza Afrykańską siostrą, która została odwołana przez władze zakonne
na dawną funkcję dyrektora szkoły w RPA. Bardzo nie chciała wracać do swojego kraju i robiła wszystko,
aby zostać. Pisała do swoich władz zakonnych, poleciała do Rzymu rozmawiać z przełożoną generalną.
My ze swej strony zaopatrywaliśmy prośbami od parafii i biskupa. Silniejszy argument był po drugiej
stronie – za czasu pełnienia przez nią funkcji dyrektora - szkoła po prostu kwitła. A z chwilą jej odejścia,
zabrakło doświadczonej ręki. I po trzech latach przełożeni zdecydowali o jej powrocie. Jest jednak szansa,
że za dwa, trzy lata, powróci do nas w wzmocnionym składzie. Na obchodne prosiłem siostrę, żeby przyjechała
z murzynką. Będzie dobrze widoczna na śniegu…
Siostra Kler bardzo dużo pomagała w pracy parafialnej. Odpowiadała za katechumenów, dekorowała kaplicę na święta,
zajmowała się domem.
Brakuje jej teraz, ale cóż robić. To było też piękne doświadczenie duszpasterskie. Bowiem inna mentalność, wychowanie,
inne tradycje kościelne. Wiele godzin przegadaliśmy ze sobą planując wspólne przedsięwzięcia.
Kiedyś jeden z urzędników miejscowej milicji (dokładnie FSB) zapytał,
w jakim języku rozmawiamy skoro siostra jest z Afryki.
- Przyszło mi nauczyć się jej, bo był łatwiejszy. Parę rzeczowników, parę czasowników i nietrudna gramatyka.
Tak więc, rozmawiamy w "ikla-kla".
Milicjant pokiwał wyrozumiale głową i zapisał w notatce służbowej:
"porozumiewają się po afrykańsku w narzeczu ikla-kla".
Jak zwykle najbardziej obfite w duszpasterskie przedsięwzięcia na Syberii jest lato.
W tym roku urządziliśmy kilka tur wakacyjnego odpoczynku połączonego z rekolekcjami dla dorosłych,
dzieci i młodzieży. Każdego roku doświadczam, że to one najbardziej przyciągają nam nowy narybek do wspólnoty.
W tym roku również po wakacyjnych eskapadach po Ałtaju nasze szeregi zasilili nowi kandydaci na parafian.
I to bardzo cieszy i budzi nadzieje. I wiem, że w taką formę odpoczynku warto inwestować,
bo są z tego konkretne owoce.
Wśród wakacyjnych gości były też bardzo interesujące spotkania z Dolnoślązakami,
którzy chcieli zwiedzić nasz zakątek. Odbierając ich na dworcu kolejowym długo nie mogłem się nadziwić,
że przyjechali wyczarterowanym wagonem z stacji „Wrocław Nadodrze”. Niektórzy mieszkańcy Bijska
fotografowali się na tle wylepionego reklamami pojazdu. A dzięki takiemu transportowi i ja skorzystałem.
Bowiem goście pozostawili po sobie duże ilości polskiego prowiantu. Teraz w kuchni,
co jakiś czas pachnie polskim stołem…
Biblioteka dopełniła się pięknymi książkami i albumami, ministranci otrzymali górski rower,
a Polskiemu Centrum podarowano faks. Och, żeby takich gości więcej…
Byli też u nas i z Ameryki, i z Czech, i z Białorusi.
A nawet w tym roku zawitali kursowi koledzy – księża.
Przez cztery dni nie było końca rozmowom. Tego najbardziej tutaj brakuje – obecności kapłańskiej.
Odległości tak nas izolują, że w ciągu roku współbraci z dekanatu widzę kilka razy.
A pozostałych kolegów z diecezji – nawet, co kilka lat.
Tak jest ta nasza rzeczywistość.
Innymi jaskółkami są pewne łamane stereotypy. Swego czasu zostałem zaproszony do jednego z bijskich
liceów na spotkanie z klasami maturalnymi. Najpierw było ostrożne przyjęcie, potem badanie,
a w końcu bardzo miła biesiada. Jej podsumowaniem stało się zaproszenie do udziału w działalności
klubu szkolnego, gdzie młodzież debatuje na różne, ważne tematy – w tym związane z religia i filozofią.
To wspaniała okazja świadectwa.
W maju tego roku Bijsk nawiedziła powódź. Kilka tysięcy domów położonych nad rzekami zostało zalanych
w bardzo krótkim czasie. Ludzie nie zdążyli zabezpieczyć swojego mienia. Administracja miasta wydzieliła
dla nich jako rekompensatę ok. 200 000 rubli (czyli średnio na jeden dom 10 rubli). Dzięki działalności
naszej parafialnej „Karitas” powstałej z tego powodu, udało się pomóc, zakupując lekarstwa, materiały budowlane,
odzież, pościel na sumę 2 000 000. Do dzisiaj przychodzą na parafię listy z podziękowaniami.
Tak wspaniale czuć się pośrednikiem w dobrych sprawach.
I może na koniec jeszcze jeden rodzyneczek – we wrześniu do seminarium duchownego wstąpił z naszej
parafii jeden kandydat. Mówiąc językiem skautowym – instruktor może odejść z swojej funkcji,
jeśli wychowa następcę. Zdaje się, że mogę zaczynać myśleć o misyjnej emeryturze.
Wszystkim Wam, drodzy mojemu sercu – niech Pan Bóg błogosławi. A świąteczny czas
i noworoczne bicie zegarów, niech napełni nadzieją, że jesteśmy narzędziami w Bożych rękach.
|