Pamiętam, jak kiedyś jeden z profesorów w seminarium powiedział,
że człowiek planuje – a Pan Bóg skreśla i koryguje. Teraz mogę to wprost odnieść do siebie.
Jeszcze pół roku temu myśląc o swojej pracy w Rosji dojrzewałem do pożegnania jej,
kiedy kalendarz obecności wybije okrągłe 10 lat. W tym roku miało być uporządkowanie dokumentów związanych z ziemią
(póki co to wieczysta dzierżawa a trzeba przygotować akt własności) i z domem (zatwierdzenie architektoniczne przebudowy wnętrz).
Zimą przyszłego roku planowałem rozglądnąć się za następcą i poprosić o „rok szabatowy”. Jest takie niepisane prawo dla misjonarzy,
że po 10-ciu latach pracy mają rok urlopu na podleczenie się i załatwienie swoich spraw rodzinnych itp. W tym czasie pozwiedzałbym Rosję,
bo za 9 lat syberyjskiego żywota nie dane mi to było poza najbliższymi okolicami; ukończyłbym planowaną książkę i przygotował
do nowej pracy pewnie już w Dolnośląskiej diecezji. Ale człowiek planuje – a Pan Bóg skreśla.
W listopadzie ub. r. odwiedziły Bijsk azjatyckie siostry ze zgromadzenia św. Pawła z Chartre.
Wśród jedenastu sióstr było osiem Koreanek, Filipinka, Tajlandka i Chinka. A jeśli chodzi o ich funkcje – min. przełożona generalna,
prowincjalna i ekonomka zgromadzenia. Zatem wielkie „szyszki”. Z siostrami zjedliśmy rosyjski obiad (mój kucharz pan Wiktor się spisał na 102),
zwiedziliśmy okolice, porzucaliśmy się śniegiem. Na koniec zaproponowałem matce generalnej,
że jeśli jest u nich kilka wolnych rąk do pracy – to zapraszam do otwarcia domu w Bijsku. Praca już się dla nich znajdzie a i pomogą w parafii.
Przełożona obiecała odpisać za jakiś czas.
Kiedy w lutym wróciłem z urlopu w Polsce, istotnie czekał na mnie list z dziwnymi literkami.
Tłumacz rozszyfrował koreańskie „krzesełka i robaczki” i poinformował, że do Bijska od czerwca br. mają przybyć dwie siostry z Korei a w perspektywie dojadą kolejne.
Takie postawienie sprawy wymusiło kolejne decyzje – sprzedaż obecnego domu siostrom i zakup ziemi pod budowę kościoła i plebani. A miał być „rok szabatowy…”.
Budowa kościoła w Bijsku jest bardzo uzasadniona. Wprawdzie mamy wystarczającą kaplicę i sama plebania jest przestronna,
ale wciąż dla wielu jest to tylko dom modlitewny, który nosi też pejoratywne skojarzenia. Po upadku komunizmu do b. ZSRR przybyła ogromna ilość sekt,
w tym totalitarnych. Spotykały się one w wynajętych pomieszczeniach a najczęściej w domach prywatnych. Po wielu przeróżnych skandalach utarło się w społeczeństwie,
że tylko „prawdziwe” wyznania mają kościoły a sekty dalej gromadzą się w domach.
Nasza kaplica jest dobrze uposażona i wygodna, ale na święta brakuje miejsca na odprawianie normalnej liturgii.
Trzeba się przepychać przez tłum wąskim gardłem między ławkami. Okadzając ołtarz zawadza się okolicznościowe dekoracje (choinki czy szopkę itd.)
i wszystko to ogranicza godną i piękną liturgię. Aby więc życie sakramentalne mogło bić swoją pełnią – trzeba wybudować kościół.
I trzeba ku temu stworzyć normalne warunki z wizją na wciąż powiększającą się wspólnotę parafialną.
Kościół nie będzie wielki, bo nie ma aż takiej potrzeby. Raptem jakieś 150 m2 (15 m długości i 10 szerokości). Przy nim powstanie plebania o podobnych rozmiarach.
Na parterze planuję dwie duże salki (przedzielone rozsuwanymi drzwiami) oraz trzy pokoiki na biuro parafialne, Caritasu i np. organizacji polonijnej.
Dolne pomieszczenia służyły by także jako biblioteka i sale wykładowe. Może w perspektywie uposażone komputerami i jakimś sprzętem audio-wizualnym.
Tak aby wykorzystywać je maksymalnie w prowadzeniu katechez, szkoleń, kursów, zajęć językowych (możliwość zarobienia na utrzymanie domu),
wystawiania sztuk teatralnych, pokazu filmów, itd. W piwnicy bym zaś umieścił salę dla ministrantów z małą siłownia i harcówką.
Na pierwszym piętrze będzie część mieszkalna. (I jak szaleć, to szaleć – będzie pokój dla wikarego.) Jeśli się uda z dokumentami
(kupna, planów budowy, uzyska się odpowiednie pozwolenia), to jeszcze jesienią zaczniemy wylewać fundamenty. A jeśli nie – budowę rozpoczniemy wiosną 2007 r.
I mam nadzieję, że nie potrwa dłużej jak dwa lata. Żeby tak jeszcze Pan Bóg natchnął niektórych hojnością…
Już dziś proszę o modlitwę w intencji budowy.
Co zaś nowego w życiu parafialnym? Jak już to było zwyczajem lat ubiegłych – wspólnie sprawowaliśmy wigilię. I muszę przyznać,
że świąteczny stół coraz bardziej przypomina polski. Nawet już makowiec na nim się pojawia. Potem była uroczysta pasterka.
Aby rozwieść parafian do domów, wynajęliśmy autobus i wszyscy bezpiecznie trafili pod swoje dachy. Tym sposobem mogłem po raz pierwszy pozostać po Mszy św.
w domu a nie udawać taksówkarza.
Tradycyjnie także spotkaliśmy się z diasporą polonii za świątecznym stołem. Były życzenia, scenka wigilijna, konkursy i zabawa.
Nawiedził nas także św. Mikołaj i obdzielił najmłodszych paczkami. Kto się w ciągu roku dobrze sprawował, także otrzymał paczkę z łako-ciami.
Zdaje się, że niebiescy szpiedzy nic na mnie nie napisali i udało mi się znaleźć w kręgu obdarowanych. I o dziwo – rózgi także tam nie było!
Jak już wcześniej wspominałem nieustannie do naszej wspólnoty docierają nowi chętni. Ufam, że wytrwają w swoich zamiarach dobrego przygotowania
się do sakramentów i konwersji. Jeśli powstanie zaś kościół – to ten widoczny znak już będzie przyciągał następnych.
Chciałbym wrócić do pewnego zimowego wydarzenia z swojej posługi duszpasterskiej. Zostałem poproszony o odprawienie nabożeństwa pogrzebowego.
Zmarły był katolikiem. Jak to często bywa – rodzina zwlekała z zaproszeniem mnie do złożenia wizyty z wiatykiem i spowiedzią nie podejrzewając,
że z chorym jest już bardzo źle. Po jego śmierci przyjechałem w oznaczonym dniu na pogrzeb. Okazało się, że tylko głowa rodziny była
wyznania katolickiego a wszyscy pozostali ochrzczeni już w Kościele Prawosławnym i czują się jego członkami. Kiedy zwrócili się do
prawosławnego duchownego o odprawienie nabożeństwa, ten ich z oburzeniem odprawił. „Jak można modlić się za katolika?” - miał powiedzieć.
Odprawiłem więc liturgię pogrzebową w domu. Przez cały czas jeden z domowników trzymał blisko mnie słuchawkę telefonu.
Byłem tym trochę zdziwiony ale nie reagowałem. Po 30 dniach od śmierci rodzina przyjechała do kaplicy w Bijsku na Msze św.
Wtedy zapytałem:
– A czemu pan trzymał wtedy telefon w ręce?
- Bo widzi ojciec, mój tata miał tylko jedną siostrę, która wyemigrowała do Kanady. I nie mogła przyjechać na pogrzeb.
Zadzwoniła więc wtedy, żeby tak połączyć się z nami. I tak się modliła…
Już za trzy tygodnie rozlegną się w naszych świątyniach radosne dzwony obwieszczające święto Zmartwychwstania Pańskiego.
Z tej też okazji – wszystkim naszym przyjaciołom i dobrodziejom składam szczere życzenia Bożego pokoju, którego udzielił uczniom Chrystus.
Niech on króluje w naszych sercach, rodzinach i Ojczyźnie.
|