Był koniec marca, kiedy przypadkiem dowiedziałem się, że moja
karta pobytu utraciła ważność z powodu konieczności wymiany jej na nową.
Chociaż (teoretycznie) była ważna jeszcze dwa lata - bo taki widnieje w niej
zapis. Ale weszły nowe przepisy mówiące o wymianie dokumentu, o których nikt
oczywiście nie poinformował. Stąd groziły różne konsekwencje, o których
lepiej głośno nie mówić. Okazało się, że wymiana dokumentu dokonuje się w
Moskwie i trwa od 3 do 6 miesięcy. Na nic się zdały prośby, tłumaczenia, że
nie jest możliwe tak długi okres oczekiwania, gdyż paraliżuje to pracę
administracyjną, nie mówiąc już o swobodzie poruszania się po terytorium
Rosji (np. bilety kolejowe kupuje się na podstawie dokumentów). Byłem tym
mocno zasmucony i zatrwożony.
Trzy dni po śmierci Ojca Świętego pojechałem do odpowiedniego urzędu w
Barnaule po drodze modląc się do polskiego papieża: - Ojcze Święty, Ty teraz
wszystko lepiej rozumiesz. Pomóż zmienić rosyjską biurokrację. Inaczej
wiesz, co mnie czeka w najbliższych miesiącach.
Na miejscu już na wstępie wysłuchałem zapewnień, że nie jest możliwe
przyspieszenie wydania dokumentu. Wtedy zaryzykowałem:
- Czy wiecie, że jestem księdzem katolickim?
Urzędniczka odpowiedziała:
- Tak.
- Czy wiecie, że umarł papież?
- Tak.
- A wiecie, że jak umiera Ojciec, to dzieci przyjeżdżają na jego pogrzeb?
Znowu odpowiedziała twierdząco. Wtedy wysilając swój baryton spokojnie i
stanowczo powiedziałem:
- A ja chcę i muszę pojechać na jego pogrzeb!
Urzędniczka raz jeszcze przypomniała normalną procedurę otrzymywania
dokumentów. Wtedy patrząc jej prosto w oczy, jeszcze bardziej zniżając głos,
wypowiedziałem raz jeszcze:
- A ja chcę i muszę pojechać na jego pogrzeb!
Nieco tym speszona, poprawiła kosmyk włosów na czole i rzuciła obojętnie na
odchodne:
- Niczego nie obiecuje.
Kiedy w Watykanie odbywały się uroczystości pogrzebowe zadzwonił
telefon:
- Wasze dokumenty są już gotowe.
Powiedziałem gorzko, że o jeden dzień przyszły za późno. W duszy jednak
byłem bardzo szczęśliwy, że Ojciec Święty Jan Paweł II pomógł tak skutecznie
i namacalnie. Mogę teraz śmiało zaświadczyć w procesie beatyfikacyjnym o
pierwszym cudzie w Bijsku za jego przyczyną!
Wieczorem w dzień pogrzebu odbyła się Msza św. w intencji Ojca
św. Byłem miło zaskoczony, bo tego dnia kaplica była pełna, chociaż niczego
w niedzielę w ogłoszeniach (nie znając daty pogrzebu) nie podawałem.
Odebrałem z tego powodu jeszcze o dziwo wiele telefonów z
kondolencjami od różnych ludzi, co bardzo mi pomogło przeżyć te gorzkie dni.
Widziałem dzięki telewizji, jak przeżywała to wszystko Polska.
Z czego bardzo się cieszę, to z owoców obecności na Ałtaju.
Przez rok przygotowywałem jedną rodzinę do chrztu ich dziecka. Mąż jest
katolikiem - o niemieckim pochodzeniu, żona prawosławna. Niemniej oboje
zadecydowali, że chrzest ich dziecka odbędzie się w Kościele Katolickim. I
tak też się stało w święta Wielkanocy. Nowym członkiem naszego Kościoła stał
się Igor. Od tego momentu mogłem zapisać na mapie kolejny punk misyjny do
odwiedzania w Ust-Koksie, raptem 498 km od Bijska. A nie minął miesiąc,
kiedy do parafii zgłosili się kolejni ludzie prosząc o przyjęcie. Jeśli
zaliczą pozytywnie skrutynium (tak, tak, u nas nie tak łatwo przychodzi się
do wspólnoty katolickiej), to chrzest i konwersja odbędzie się 25 XII. Na
Bożę Narodzenie - i narodzenie dla naszej diaspory.
Wakacje jak zwykle bardzo pracowite. Najpierw Ksiądz Jerzy wraz
z grupa wolontariuszy z Wrocławia przyjechał poprowadzić obóz. Pierwszego
dnia przyszła spora grupa naszej młodzieży; wydawało się, że będzie świetny
obóz. Ale od następnego dnia lista uczestników zaczęła się topić. Kiedy już
goście z Polski odjechali, na spotkaniu bijczanie powiedzieli: ojcze, ci
Polacy tacy byli inni od nas: weseli, radośni, z tyloma pomysłami na zabawę,
że nam wstyd było przychodzić na zajcia. I dlatego tak się zakończyło.
I masz tu babo placek.
Przez całe wakacje przyjeżdżali do nas bądź to Sybiracy - bądź
Polacy. Ci pierwsi to oczywiście dzieci i młodzież z naszej diecezji, którzy
wraz z opiekunami odpoczywali w Bijsku lub przeprowadzali rekolekcje. A ci
drudzy - to rodacy, którzy zwiedzali Ałtaj. W tym roku obyło się bez żadnych
tragicznych wypadków, tak wiec nie trzeba było bratać się z odziałem
szpitalnym.
Wrzesień jak zwykle to okres nauki dla naszej "szkółki
przyparafialnej". Tak jak w ubiegłym roku, tak i w tym, naukę w niej
prowadzi delegowany przez Centralny Ośrodek Doskonalenia Nauczycieli p.
Paweł Jońca. Młody nauczyciel rodem z Płocka, który zawędrował na Syberię
szukając trochę przygody, a trochę wiedziony ciekawością naszych zakątków.
Rok temu zamieszkał w wynajętym mieszkaniu w bloku, ale po miesiącu
przeprowadził się na wolne lokum po siostrze Kler. Z jednym zastrzeżeniem,
że będzie pomagał zimą w odgarnianiu śniegu.
- Ale ja lubię zimę - odparł bez namysłu. Kiedy jednak po kilka razy w
tygodniu trzeba było odkopywać ścieżki po zamieciach, wyraźnie jego sympatia
do tej aury osłabła. Mnie samemu teraz się marzy kupno maszyny do
odśnieżania. Ale to spory wydatek i zostaje póki co, tylko w marzeniach.
Polskie Centrum, które skupia bijską polonię, trzeba przyznać,
zaktywizowało się w tym roku. Było więcej spotkań tematycznych, wykładów. W
nagrodę za wcześniejsze udane występy zostało zaproszone do udziału w
"Festiwalu Narodów Ałtaja", organizowanym przez administracje miasta. I ja
tam miałem swój skromny udział, bo odpowiadałem za śpiew seniorów i
młodzieży. Były więc pieśni patriotyczne ale i religijne. Na festiwal
przemyciłem kilka młodzieżowych piosenek, które zaśpiewane przy
akompaniamencie gitary spodobały się publiczności. (Inny by się chwalił, a
ja tylko skromnie informuję.)
Kilka dni później przyjechał do Bijska generał Wojciech
Jaruzelski. Jego przyjazd poprzedziła bogata korespondencja
"telefoniczno-faksowo-e-mailowa". Dzwoniono i pisano z kancelarii prezydenta
Rosji, gubernatorskiej z Barnauła, miejscowej administracji, ambasady
polskiej, konsulatu, zakończywszy na służbach mundurowych. 11 maja generał
odwiedził nasza misję, porozmawiał z proboszczem, kierownictwem Polskiego
Centrum, spotkał się z polonią. Na koniec wszyscy nawiedziliśmy cmentarz,
gdzie jest pochowany jego ojciec. Tam też odmówiłem modlitwy za zmarłych
Polaków na Ałtaju. Wiem, że w Polsce różnie się ocenia sam przyjazd Generała
do Rosji. W kuluarach dowiedziałem się, że próbował już kilkakrotnie dotrzeć
do Bijska - ale zawsze odmawiały mu najwyższe władze. Tym razem stanął nad
grobem ojca, którego sam pochował w 1943 roku.
Warto tu przypomnieć, że Władysław Jaruzelski pozostawił po sobie
świadectwo wielkiego patrioty (był min. ochotnikiem w wojnie bolszewickiej)
i dobrego katolika. Przy jego grobie, który sąsiaduje z zbiorową mogiłą
Polaków, zawsze się gromadzimy 1 XI. To jedyne w Bijsku miejsce pochówku
katolickiego, bo inne cmentarze zostały zdewastowane i zrównane z ziemią.
Nawet ten najstarszy i najpiękniejszy z końca XIX, wieku nie przetrwały do
naszych czasów zdmuchnięte ateistycznym wiatrem.
Jeśli już o grobach mowa - dotarliśmy do polskiego cmentarza
nieopodal Troicka (jakies 120 km od Bijska), schowanego głęboko w tajdze. W
przyszłym roku zostanie on uporządkowany i ogrodzony. Wiosną też wybieram
się w poszukiwaniu kolejnych miejsc, w których na zawsze pozostali zesłani
tu Polacy. Coraz więcej osób z Polski prosi o odnalezienie grobów i
przywiezienie z nich garstki ziemi.
A żeby nie kończyć tak minorowo wrócę jeszcze do majowych
uroczystości, bo nie wszystkie wspomniałem. Już od kilku lat przeprowadzamy
"Dni Polskiej Kultury". Tak i w tym roku w połowie maja odbyły się one w
wynajętej sali kinowej z udziałem nie tylko polonusów, ale także
zaproszonych gości i wszystkich chętnych. Sala nie pękała w szwach. Niemniej
była duża frekwencja. A sam popis dziatwy tańczącej, recytującej i
śpiewającej był warty zobaczenia. Całość dopełniały także wykłady i
prelekcje dorosłych. Imprezę uważam za udaną.
Kiedy jest się z młodzieżą, widzę jak Pan Bóg wykorzystuje to w swoich
celach. Kolejne dwie uczennice "szkółki niedzielnej" po długim przygotowaniu
złożyły deklarację konwesji i zostały włączane do grona parafian. I chwała
za to Panu Bogu.
Jeszcze kilka tygodni i święta Bożego Narodzenia. Zawsze ze
wzruszeniem wspominam i modlę się za tych, którzy wspierają mnie w tej
służbie misyjnej. Bo bez tej duchowej i materialnej pomocy, nic bym sam nie
zdziałał. Niech dobry Pan Bóg rozpromieni swoje oblicze nad Wami i obdarzy
łaską pokoju serca i nadzieją na szczęśliwy, Nowy Rok.
|